20/06/2014

Bucket List

Czyli tzw. lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią (jeśli istnieje jakikolwiek lepszy odpowiednik tej frazy po polsku, to bardzo proszę o oświecenie!).


Kiedyś myślałam, że to lewy pomysł. Naiwny i kompletnie bez sensu. A już na pewno bez jakiegokolwiek pokrycia: przecież od samego spisywania marzenia się nie spełniają! Co jak co, ale jako kompulsywna Pamiętnikara wiem o tym najlepiej.
Zmieniłam zdanie, gdy skreśliłam z takiej listy pierwsze trzy marzenia.
Bo to już nie marzenia, tylko wspomnienia. 
I to wykurwiście zajebiste wspomnienia.

Oczywiście, można taką listę spierdolić lekką ręką już na samym wstępie i w efekcie nigdy nie skreślić choćby jednej pozycji. Nie wątpię, że zdecydowana większość owych list tak właśnie kończy. Wpisując na nią zamek z marmuru, księcia na białym koniu, wygarną w totolotka, nogi Anji Rubik i usta Angeliny Jolie, możesz sobie nią równie dobrze od razu tyłek podetrzeć. Do niczego innego Ci się nie przyda. Bo nie tędy droga.  
Swoją Bucket List prowadzę od maja 2012, stosując się do 4 własnych zasad.
I hula bez zarzutu.

1.      Otwórz i nie zamykaj.
Pierwsze co należy sobie uświadomić, to że Bucket List nie jest listą zakupów. Tej listy się nie spisuje jednorazowo, tę listę się prowadzi: modyfikuje, rozwija, wydłuża, uaktualnia, uzupełnia i skreśla. Ona nie ma finalnej wersji (no chyba, że na łożu śmierci). Warto więc, by zawsze była na wierzchu, gdzieś pod ręką.

2.     Realnie, ale z nutą szaleństwa.
Żeby móc coś faktycznie z niej skreślić, musi być realna. Ale znowu nie za bardzo. Realizm mylony z pesymizmem prowadzi donikąd, a nas taka lista ma prowadzić na szczyty szczęśliwości. A tam bez odrobiny wariactwa trudno będzie dotrzeć. Toteż najlepiej mieszać błahe z ważnym i realne z śmiesznie niewyobrażalnym. Rozstrzał marzeń zalecam jak największy: od zjedzenia sałatki w knajpie naprzeciwko uczelni aż po wydanie własnej książki. Bez drobiazgów motywacja szybko pójdzie w las, więc warto o nich pamiętać.

3.     Konkretnie.
Daruj sobie radość, wyjazd za granicę, spełnienie i bogactwo. Pisz wprost: dokładnie to, dokładnie tu. Że takie konkretne to trudniej osiągnąć? Być może. Ale za to milion razy łatwiej spróbować. Ogólniki jest nie tylko łatwiej przestawiać z półki na półkę i z dnia na dzień, ale i niebezpiecznie prosto jest je modyfikować. Konkrety może rzeczywiście wywalczyć jest trudniej, ale przynajmniej wiadomo o co walka się toczy. Żeby cel zdobyć, trzeba go sobie nakreślić. I to nakreślić dokładnie. Więc nazywaj i definiuj.

4.     Nie ograniczaj się.
Da radę rozbić jedno marzenie/życzenie na trzy mniejsze? Go for it! Zawsze fajniej będzie wykreślić z listy trzy niż jedno. Nie tylko motywacja do ich spełnienia automatycznie wzrośnie, ale i szybko przekonasz się, że się da. I że to naprawdę działa. Bo im więcej skreślisz, tym więcej skreślać zapragniesz. Jak mówią: apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Oczywiście dodatkowo zaleca się: cierpliwość, determinację, ciężką pracę i niezbitą wiarę we własne możliwości. Ale to akurat nie tylko w kwestii tworzenia własnej Bucket List.

Być może to tylko kolejny tani chwyt, ale warty wypróbowania.  
Niewykluczone, że przemawia tu moje pisemne zboczenie: na mnie motywująco zawsze działał (i wciąż niezawodnie działa) sam fakt istnienia na papierze. Mówiąc prościej: spisując swoje własne marzenia i cele (tj. nadając im formę materialną), automatycznie czuję się zobowiązana do choćby podjęcia próby ich realizacji.
Spróbujecie, może okaże się, że macie dokładnie tak samo ;-)