23/07/2014

2014: Edinburgh pt I

Wstęp do tematu: TUTAJ.

W stronę Edynburga wyruszyliśmy w moje 23 urodziny. Lecieliśmy (po kosztach z Warszawy Modlin) z pięciogodzinną przesiadką w Oslo-Rygge.
  
Okolice lotniska z lotu ptaka zapierały dech w piersiach, więc liczyliśmy na jakiś dwugodzinny spacer. Niestety, nie wyszło: lotnisko na zadupiu (jak Modlin), z jednej strony siatka, z drugiej tereny wojskowe, a z trzeciej autostrada. Ceny autobusów zaczynały się od 20 euro (a my w portfelach mieliśmy tylko drogocenne funty), więc ostatecznie siedzieliśmy na lotnisku, grając w państwa miasta (w czym jestem beznadziejna).
Jako że jestem miłośniczką wschodów, zachodów i generalnie światła fundowanego przez bliskość słońca z horyzontem, a nasz lot Oslo-Edi nie szczędził nam uroczych widoków, nie mogłam powstrzymać się od trzaskania fotek. Latanie z takimi widokami za oknem (i to jeszcze do wymarzonych miejsc!) jest iście bajeczne.
  







Wraz z zachodzącym słońcem, wylądowaliśmy w Edynburgu. Do centrum po raz pierwszy jechałam piętrowym autobusem, jarając się jak pochodnia niewinną konwersacją trzech dziewczyn, które siedziały naprzeciwko nas: szkocki akcent nawet najgłupszym wypowiedziom nadaje wagę złota.

No a samo centrum momentalnie zbiło nas z nóg.


Ponieważ wylądowaliśmy późno i byliśmy we dwoje, zdecydowaliśmy się na nocną przygodę bez noclegu. Oczywiście, łażąc po obcym, opustoszałym mieście całą noc, nachodzą człowieka wszelakie kryzysy, ale patrząc dziś na zdjęcia: cholernie warto było. Opustoszały Edynburg nocą zachwyca chyba nawet bardziej niż w dzień…

Te przesmyki pomiędzy budynkami są jednym z najbardziej klimatycznych elementów miasta. Choć przyznaję: w dzień już takiego wrażenia nie robiły.

Już w nocy nabrałam (słusznego) przekonania, że w Edynburgu można znaleźć wszystko. Powyższe Grimmauld Place wyjęte jakby z planu Harryego Pottera znaleźliśmy w sąsiedztwie parku rodem z odcinka Doctora Who (świątecznego z Clarą).
  






Na próżno było szukać niebieskich budek w Londynie – w Edynburgu stały prawie na każdym rogu. Nieraz w towarzystwie tych czerwonych.

Victoria Street – jedna z najpiękniejszych uliczek!

Royal Mile, za dnia okupywana przez dzikie tłumy turystów, o 3 nad ranem wiała pustkami. Żałuję, że nie miałam siły na zrobienie porządnych zdjęć, gdy wracaliśmy tamtędy (niczym zombie) po wschodzie słońca.
  



Trudno o bardziej klimatyczne miasto

PS. W następnym odcinku Edynburg o wschodzie słońca!
PS2. Wielkie podziękowania dla Czystej za użyczenie bardziej poręcznego obiektywu (po raz kolejny) - z moją krową sobie tej nocy nie wyobrażam :P